A – jak anomalia.
Bywają pogodowe, ale nie tylko. Przez te pierwsze nie dane nam było obejrzeć spotkania w pierwszej kolejce T-Mobile Ekstraklasy pomiędzy Legią a Zagłębiem. Mecz doszedł do skutku dopiero po trzech miesiącach, ale tak jak na Łazienkowskiej nie było już deszczu, tak na ławce trenerskiej gości nie było Jana Urbana. Spotkany w dniu rozgrywania zaległego meczu na korytarzu klubowego budynku przy Łazienkowskiej pan Janek, na pytanie rzecznika prasowego Michała Kocięby, czy aby nie powinien zasiąść dziś na ławce, wszak to mecz z sierpnia, odpowiedział z uśmiechem: niechętnie. Do czynienia mamy z inną jeszcze anomalią. Lato tym razem mam na myśli. Jak na nasze warunki jest wyjątkowo długie, bo trwa nieprzerwanie od trzech lat. Wtajemniczeni twierdzą, że w tym roku ustąpi jeszcze zanim minie... wiosna, za sprawą polskich piłkarzy, w przypadku, gdy zagrają na Euro trzy mecze – mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Choć los był dla nas tym razem łaskawy, ale w huraoptymizm i tak bym nie popadał...
B – jak brylanty.
Te piłkarskie z Łazienkowskiej. Doczekaliśmy się pierwszych wychowanków z Akademii Piłkarskiej w pierwszej drużynie. Wolski, Żyro, Szumski, Efir, Łukasik, Górski czy Jagiełło, już niedługo mają decydować (a niektórzy z nich już decydują) o sile pierwszego zespołu. Jeśli dodamy do tego – Rybusa, Borysiuka, Koseckiego i Kucharczyka, wychodzi na to, że to nie Rosjanie w Mirny, a właśnie Legia ma największą kopalnię diamentów, a sztab szkoleniowy kłopoty bogactwa. Doskonała praca z młodzieżą przynosi efekty. Warto dodać, że ponad 10 lat temu założycielami ówczesnych „Młodych Wilków”, byli m.in. Jacek Magiera, Tomasz Sokołowski i Piotr Strejlau, którzy do dziś pracują na Ł3.
C – jak Chinyama.
Jedni go kochali, inni nienawidzili. Zachwycał i irytował jak mało kto. W czerwcu, po czterech latach, pożegnał się z Warszawą. Nikt nie mógł go w Polsce naprawić, tajemnicą poliszynela jest także jego wrodzona skłonność do leniuchowania. Hobby, jak każde inne... Popularne cieszynki po zdobytych bramkach też ponoć wymyślała mu żona. Nie ma co, w domu państwa Chinayama musiało być wesoło. Leń „Tejksiu” strzelił dla nas jednak 36 goli w 72 meczach, co jest jednym z najlepszych wyników w historii klubu. Gdzie jest dzisiaj? Tego nie wie nikt, nawet Dickson Choto, który rozmawia z nim co najmniej... raz dziennie. Podobno jednak wrócił do swojej ojczyzny i szuka szczęścia w Harare.
D – jak Danijel Ljuboja.
Kiedy przychodził latem na Łazienkowską, dziennikarze łapali się za głowę. Jedni z zachwytu nad ciężarem gatunkowym tego transferu, inni z niedowierzaniem, że Legia zdecydowała się zatrudnić krnąbrnego piłkarza. Serb miał być w Legii niczym puszka, otwarta przez Pandorę przy współudziale Epimeteusza, a rzekome kłopoty, które sprawiał wszędzie tam, gdzie się pojawiał, miały pogrążyć także i Legię. Tymczasem Danijel okazał się nie tylko olbrzymim wzmocnieniem, ale także kompanem dla pozostałych kolegów. A przyjaźń, jaka wywiązała się między nim a Radoviciem dowodzi temu, że wszystkie historie można wsadzić między bajki. Owszem, Ljuboja ma swoje zdanie, ale ma też wielką charyzmę (tę się posiada lub nie, a nie jak niejaki Małecki twierdzi, z czasem nabiera), ale właśnie takiego kogoś jak on – i Michał Żewłakow też – Legia najzwyczajniej w świecie potrzebowała.

F – jak Felix Ogbuke.
Prawdziwa legijna efemeryda. Jak szybko i niespodziewanie się pojawił, tak szybko i... spodziewanie zniknął. Później jeszcze parę razy dzwonił do Polski, bo coś mu się nie zgadzało w portfelu. Powinienem zadzwonić i ja, bo wisiał mi dwie dychy, w nominałach cztery razy po pięć – za batony i colę w klubowym automacie (wcześniej próbował zwinąć i wrzucić banknot stu złotowy, ale mu nie wchodził). Odpuścił, zresztą ja też. Ogólnie dziwny człowiek i dziwny piłkarz. Z wyglądu podobny raczej do Abrahama Lincolna, stypendysty z Harvardu w kultowym serialu Alternatywy 4, niż do piłkarza. Co zresztą rychło potwierdził. Nigeryjczyk, obecnie wyceniany przez transfermarkt.de na 150.000 €, zaginął bez śladu. A wraz z nim wspomniane 20 złotych ;)
G – jak Gol.
Nazywam się Gol, Janusz Gol – tak może mówić i chodzić z podniesionym czołem po stolicy pomocnik Legii. Wszystko to dzięki golowi (sic!) na 3:2 zdobytemu w Moskwie, który dał legionistom upragniony awans do rozgrywek Ligi Europy. Zapewne nigdy się tego nie dowiemy, ale swoją drogą ciekawe, w jakim miejscu byłaby dzisiaj Legia, gdyby nie fenomenalne uderzenie głową tego zawodnika. Dzięki tej bramce Gol zapisał się zarówno w historii Legii, jak i w sercach kibiców. Cokolwiek by teraz nie zrobił, będzie przez nich kojarzony z 90. minutą meczu Spartak – Legia. Tak jak Fedoruk czy Włodarczyk z „mistrzowskimi” trafieniami w meczach z Górnikiem. „Janusz Gol allez, allez!”.
J – jak Jędrzejczyk.
Kiedyś pewien piłkarz wrocławskiego Śląska – mniejsza o nazwisko – zapytany przez reportera Canal Plus o swój największy atut, odpowiedział: Christo Stoiczkow. Kurtyna milczenia ze strony dziennikarza, była na ową chwilę najlepszym komentarzem. Nigdy nie uważałem, że Artur ma iloraz inteligencji równy tamtemu zawodnikowi, ale wydawało mi się, że jeszcze kilka miesięcy temu rozumował wszystko inaczej. Tak robił, bo tak chciał. A ja powtarzałem jak mantrę – to nie jest piłkarz na miarę Legii. Dziś muszę przyznać, że się pomyliłem. Sam „Jędza” zapewne przyzna, że w którymś momencie złapał Boga za nogi (i nie był to bynajmniej jeszcze mecz z Arsenalem – po nim zadziałał jeszcze szatan) i nie wypuścił okazji z rąk. Jeszcze kilka miesięcy temu wygranie rywalizacji z Kubą Rzeźniczakiem graniczyło z cudem. Dziś jednak Jędrzejczyk jest od niego lepszy i całkiem słusznie broni prawej flanki. Musi tylko pamiętać, że łatwiej jest wejść na szczyt, niż się na nim utrzymać.
K – jak Kuciak.
Duży fachowiec. Ma trochę z Muchy (przepraszam Duszan za porównanie, wiem, że tego nie znosisz), trochę z Boruca i trochę z Fabiańskiego. Ale najwięcej ma z Kuciaka. Na takiego bramkarza Legia czekała dwa lata i wreszcie się doczekała. Trener Krzysztof Dowhań nie musi już stawać na głowie podczas treningów i brać leków na uspokojenie w trakcie meczu. Zaraz po przyjeździe do Warszawy Słowak atakował rekord Władysława Grotyńskiego w ilości minut bez straty gola. Do pełni szczęścia zabrakło mu czterech – plany pokrzyżowali byli legioniści z Kielc, którzy rozmontowali defensywę Legii. Nie ma jednak tego złego. Duszan na rekordy ma jeszcze czas, a z głowy wyleciało mu niepotrzebne obciążenie. Bramkarz jest od bronienia, a nie od liczenia.
L – jak Liga Europy.
Któż na nią liczył? Nawet piłkarze Legii nie kryli, że sprawili sobie i kibicom niespodziankę. Legia odniosła w tym sezonie największy od kilkunastu lat sukces na międzynarodowej arenie, odprawiając z kwitkiem takie kluby, jak Gaziantepspor, Spartak, Rapid czy Hapoel. Wszystkie teoretycznie silniejsze. Nie udało się nawiązać równorzędnej walki z PSV, ale mimo wszystko nauczka z tych lekcji, będzie procentować w spotkaniach 1/16 finału. W lutym będziemy mieli przy Ł3 wielkie pucharowe emocje! „Szczerze mówiąc, do teraz jestem w szoku” – powiedział jeden z... piłkarzy Legii. Głowa do góry!
Ł – jak łapówka.
To żona kultowego już sędziego Laguny z „Piłkarskiego pokera”. To także proponowanie przyjęcia korzyści majątkowej. Niejasna sytuacja w polskiej piłce, taśmy prawdy lub nieprawdy, pomówienia, aresztowania skorumpowanych ludzi związanych z futbolem, sędziów i działaczy, nawet tych, co z korupcją walczyli. Okazuje się, że najciemniej jest pod latarnią.
M – jak Magiera.
M – jak Magiera.
Najbardziej niedoceniana postać w Legii, a w sztabie pierwszej drużyny na pewno. Mówi się o czarnej robocie, którą wykonują na boisku Borysiuk czy Vrdoljak. Podobnie jest z „Magikiem” poza boiskiem, który cały trenerski talent poświęca Legii. Jeździ, analizuje, rozrysowuje... Gdyby ktoś zobaczył jego laptopa, mógłby pomyśleć, że właśnie jest na etapie tworzenia najnowszej generacji broni atomowej. Działa to poniekąd podobnie, te wszystkie analizy wycelowane są przez 90 minut w stronę wroga – w większości przypadków z dobrym skutkiem. Na razie nie jest na świeczniku, ale szczerze mu tego życzę – czy to w Legii, czy w innym wielkim klubie.
N – jak niezrozumienie.
Tuż po wylosowaniu składu grupy A na EURO 2012, głos zabrał pan prezes Grzegorz. „Można być zadowolonym, najważniejsze, że wszystko odbyło się demokratycznie” – rzekł był. To co, najpierw poddali losowanie pod głosowanie? Myśleliśmy, że po słynnym: „Konsekwencje to może sobie pani wyciągnąć w redakcji”, skierowanym do jednej z reporterek TV, nic już nas w wykonaniu Grzegorza Lato nie zdziwi. Okazuje się jednak, że każde podstawienie mikrofonu i kamery pod oblicze prezesa, grozi kalectwem. Kalectwem językowym. „Stawką było 20 euro i zaraz zapłaciłem. Obstawiałem, że tradycyjnie dolosują nam Anglię” – dodał prezes, mówiąc o zakładzie z innym prezesem, Platinim. Swoją drogą jakieś śmieszne mają stawki w tej UEFA ;) Błysnął w swoim stylu także szkoleniowiec Smuda. „Czasami z tej trudnej grupy jest ciężej wyjść, niż z tej teoretycznie łatwiejszej” – powiedział na gorąco tuż po losowaniu...
O – jak orzeł.
Afera zawiązana z brakiem orła na koszulkach reprezentacji Polski, w których jeszcze w większości polscy piłkarze mają wystąpić podczas EURO, odbiła się szerokim echem. Niektórzy widzieli w logo PZPN państwowe godło, ale to przypadłość podobna do tych, którzy widzieli Wisłę w Lidze Mistrzów. „Piłkoptak” – bo tak nazwał na wskroś nowoczesne wg UEFA logo – jeden z tabloidów, zagościł na koszulkach kadrowiczów przed meczem z Włochami. Na całe szczęście naród w poczuciu godności stanął na wysokości zadania i nowoczesność nie wyparła tradycji. A tradycja w narodzie, jak wiadomo, najważniejsza. Martwi jedynie to, że w PZPN-ie nie widzą nawet tych najbardziej subtelnych różnic. Ale nic dziwnego. Kilka lat temu trener Smuda pojechał do swojego znajomego, który mieszkał w Wielkopolsce i podczas kolacji zapytał, czym aktualnie zajmuje się jego żona. Gdy dowiedział się, że jest laskarką poznańskiego Pocztowca, wziął przyjaciela na bok i zapytał: I ty się nie wstydzisz...?
P – jak podejście.
„Chyba nie podeszliśmy do tego meczu należycie skoncentrowani... Szkoda straconych punktów...” – takie mniej więcej oświadczenie wypowiadali (a właściwie wypowiadał je „rzecznik prasowy” drużyny Maciek Rybus) legioniści po spotkaniach z Podbeskidziem, Jagiellonią i Koroną. I jeszcze dodawali: „W piłce jest tak, że jak nie można wygrać, to trzeba zremisować”. A wydaje się, że po meczu w Białymstoku powinni stwierdzić: „Jak nie chce się wygrać, wypada zremisować”. Legia cierpi na tę nieuleczalną chorobę od kiedy pamiętam. Nie chodzi o to, że nie można złapać zadyszki, chwilowego zastoju. To tylko sport. Ale z takimi drużynami i po takich meczach trzeba wygrywać bezwzględnie. Te osiem straconych punktów, może odbić się czkawką na wiosnę, kiedy to już nie raz piłkarze mówili – zabrakło nam tylko dwóch punktów do mistrzostwa. Kto znajdzie lekarstwo na tę legijną przypadłość?
R – jak reaktywacja.
Ta, jaką przeszła Legia, jest zdumiewająca. W kilka miesięcy, ze zlepku mało rozumiejących się zawodników (których w większości już nie ma), po uzupełnieniu kadry kilkoma wysokiej klasy piłkarzami, stworzył się zespół, który w każdym spotkaniu jest faworytem. I co najważniejsze, potrafi udźwignąć ciężar tej presji. Jaka w tym zasługa trenerów, piłkarzy, transferów i kibiców, a jaka upływającego niezmiennie czasu – tego zapewne się nigdy nie dowiemy.
S – jak Skorża.
Lubię i szanuję tego gościa, choć miał do mnie spore pretensje za to, że od początku naszej rozmowy – tuż po pamiętnym czarnym tygodniu w wykonaniu piłkarzy – poruszam akurat ten temat, a dopiero po pół godzinie pytam o heroiczny bój w Moskwie sprzed miesiąca. Koniec końców wnioski wyciągnęliśmy podobne, a całą sytuację złagodził (jak zwykle zresztą) spadający jak grom z jasnego nieba Wojtek Hadaj. Szkoleniowiec po rozmowie powiedział mi coś, czego jednak nie mogę tutaj napisać. Powiem tylko jedno – więcej wiary panie Maćku, wiosna będzie nasza! Skorża nie miał i nadal nie ma w Legii lekko. Ale czy ktoś miał? Mówią, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Trener Legii zaczął tak sobie, teraz jest jednak na najlepszej drodze do tego, żeby skończyć celująco. Życzę mu, żeby był w Legii jak najdłużej.
T – jak trybuna zachodnia.
O kibicach z trybuny północnej Pepsi Areny, czyli bijącym sercu Legii, pisać nie muszę. Wspomnieć należy jednak o oddanej w maju do użytku najbardziej ekskluzywnej i reprezentacyjnej trybunie na naszym obiekcie – zachodniej. Byłem na wielu pięknych stadionach, ale czegoś takiego nie widziałem. Kto raz tam trafi, będzie wracał.
W – jak Warszawa.
Nasze miasto znów żyje Legią. Na stadion przy Łazienkowskiej przychodzi coraz więcej fanów, którzy w tym roku wyrobili już ponad 160 tys. kart kibica. Niewątpliwie wraca moda na Legię, z którą mieliśmy do czynienia na początku wieku. Na Ł3 wracają ci, którzy chodzili i z różnych względów przestali. Przychodzą też ludzie zupełnie nowi, którzy słyszą, że tutaj można przeżyć niezapomniany wieczór i wielkie emocje. Marzy mi się sytuacja, kiedy bilet na mecz Legii będzie towarem deficytowym. I jestem pewien, że prędzej czy później to nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz